Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/308

Ta strona została przepisana.

kojna, mówiła z ferworem, ale Kostryń nie słyszał słów a tylko huk krwi własnej w uszach. Odwrócił się ku oknu. Żona zabiegła mu drogę od tej strony. Zobaczył Stanisławę oko w oko. Bardzo piękną: medalion. Wypowiedział to słowo głośno.
— Medalion.
— Czy oszalałeś?!
— Nie, nie. Mówię wyraźnie: medalion.
— Jak śmiesz ukrywać przede mną —
Uspokoiło dyrektora słowo „ukrywać“. Jakby czekał na nie od wieków. Usiadł za biurkiem, po prostu rozgościł się przed zieloną bibułą tego biurka i odetchnął. Gdy Stanisława skończyła przemowę, rzekł: — Chciałbym tylko wiedzieć, czy równocześnie wiedziałaś i pamiętałaś o Zuzie?
Stanisława nie zrozumiała pytania.
Powtórzył: — Chciałbym tylko wiedzieć, czy równocześnie wiedziałeś i pamiętałaś o Zuzie?! Chciałbym tylko wiedzieć — ryknął nagle Kostryń dzikim gardłowym głosem — czy łajdacząc się z Coeurem pamiętałaś i wiedziałaś o Zuzie!?
Pani Stanisława zachwiała się a potem nagle kołącząc wysokimi obcasami (do śmierci chyba będzie pamiętał ten odgłos) przebiegła mimo biurka i w rozwiewie wiśniowego sorti dopadła okna. Z niepojętą łatwością stanąwszy na parapecie jęła otwierać, rozbiła głową pierwszą długą szybę.
W dźwięku łamiącego się szkła Kostryń poskoczył, ściągnął żonę za wiśniowe poły. Upadła na śliski parkiet. Krew cienką strugą spływała jej ze skroni wzdłuż policzka, poniżej brody, przez szyję.