Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/319

Ta strona została przepisana.

stąpić inaczej?! Jakże zapobiec tym wszystkim kompromisom, które wcześniej czy później zasklepią się nad erazmowską katastrofą? Czyż on sam, znany w całym kraju leader i koryfeusz demokratycznej myśli, nie zawarł przed chwilą kompromisu? Wszakże pomówi jutro w cztery oczy z tym jakimś panem aspirantem, czy porucznikiem, czy jak się tam nazywa ten błazen, Kapuścik?
Rozmowa będzie godna, rozumna, całkiem spokojna. Ale sens takiej konwersacji? Odpowiedni kierunek śledztwa, i same przez się, odpadają zarzuty, o paszporcie fałszywym, o komunistach... Robotnica, nazwiskiem Duś, panna Lenora Duś, i tak nie żyje. Ci, co zginęli podczas wybuchu, już nie wskrzesną.
Poseł rozpytał się, jak iść na Zielone. Pragnął raz bodaj przerobić piechotą drogę syna.
Zielone to gniazdo komunizmu. Trzeba było nie tylko nogi rozprostować po pobycie w wagonie, ale też przejąć się nieco atmosferą syna. Pobieżny widok środowiska da więcej, niż wszystkie gadania starych niedołęgów à la Kostryń, czy takich Drążków, czy jak im tam jeszcze wszystkim.
Szedł wśród czarnego błota, wzdłuż tam, i dalej nad stawami w stronę małego lasku szumiącego żałośnie. Ze wszystkich stron mrowiły się wielkie światła hut.
Tędy chodziłeś, mój chłopcze, z tą dziewczyną. Gdzieś tam po takich chatach spiskowałeś zażarcie przeciw ojcu. Ojciec twój w twoim wieku marzył o tym i walczył o to, przeciwko czemu ty właśnie spiskowałeś.