niczej, chcę zastać napis na grobie Lenory Duś. Pod nazwiskiem każesz wyryć:
Ja jej to zawsze mówiłem: Przyjdziesz do mnie druga. Ja jej to tyle razy powtarzałem!
Siedzieli w pół objęci, poseł Mieniewski płakał już też, jakby się z własnym życiem żegnał. Głaskał syna po głowie, kołysali się na stopniach katedry, gdy oto ktoś poskrobał we drzwi?
Raz, drugi, wreszcie uderzył mocno w klamkę.
Tadeusz podniósł się otworzył — do pokoju pomiędzy ławki wpadł Buruś. Rzucił się na piersi Tadeusza, szarpał go za rękawy, grzał oddechem, składał głowę na piersi, obłocony, zmarznięty, cały drżący z radości.
— Zabierz go z sobą, tego psa — szeptał Tadeusz ojcu tajemniczo — weź go z sobą do Warszawy, to był przyjaciel nasz, jedyny nasz przyjaciel, Buruś, wierny towarzysz Lenory!
W sieni dał się słyszeć dźwięk ostróg. Pan Kapuścik uchylił drzwi. Leader podniósł się ze stopni, wspaniały, uroczysty: — Proszę pana — rzekł — skończyliśmy właśnie. Żadnych zleceń dla pana nie mam, panie poruczniku.
Wyszli razem. Leader polecił stróżowi nie wypuszczać psa aż do swego powrotu. Samochód charknął głośno przed bramą, Tadeusz wsiadł do wozu pierwszy, pan Mieniewski zoczywszy rękę syna machającą z okna, zatoczył się pod mur. Potem już ruszył pieszo, znowu w stronę więzienia.