Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/8

Ta strona została przepisana.

Izbą Zborną aż trzęsło. Krzyk twardy był. Niewiada, skąd go tyle w chudych gębach ludzkich. Darło się, pruło, piorunami wśród ciasnych budynków rozlegało. Przez cały plac aż po wysokie zwały węgla, gdzie deszcz zalewał echo łaskotliwym szmerem.
Wiec był zwołany na „Erazmie“ bez wiadomości delegatów, a tylko żywiołowo, z poduszczenia Dusia, Supernaka i ich Koła Czerwonego na kopani. W nadziei rozszerzenia nastroju rewolucji, przeciw widomym znakom zaprzedaży świętych żądań robotniczych ze strony dotychczasowych władz Związku, a tam w Związku wiadomo, kto: ciemny Drążek na czele.
Działo się teraz w Izbie Zbornej przed drugą zmianą, to znaczy o godzinie drugiej, czyli czternastej. Inżynierzy i władze schodzą z kopalni, z zarządów, z biur i z wszelkich kreślarni na godzinę dwunastą. Dzisiaj wszystko zostało i czeka.
Przycichło wszędzie za jasnymi oknami władzy kopalnianej. Ale okienka sztygarskie do Izby Zbornej, te sztygarskie judasze, wszystkie wyzamykane.
Za całą straż, zostawili lakierowaną na biało i niebiesko Matkę Boską, która z pustymi rękoma wznosi się przed zakurzoną lampą na ołtarzu, w kącie Izby Zbornej.
Do niej zwracał swe słowa Supernak, gdyż całą rzecz obliczał głównie na kobiety. Stały przy mężach swych, górnikach, karowaczach, ramiarzach, ciskaczach, cieślach i tym podobnych zawodach kopalnianych, wstrząsane prawdą wyłuszczanej krzywdy.