Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mnie?
Major stał w sztywnych promieniach elektrycznego światła, uśmiechnięty. Na twarzy jego, połyskliwej jak blacha, wyciągały się szare, gęste cienie.
Podszedł blisko do Barcza, niosąc mu na obumarłych ramionach, tuż przed generalskie sznury, swe sino-żółte oblicze.
— Mnie porcje czułości? Świętość prywatnego życia? Mnie?... — Resztę kończył śmiech, wysączony z szerokich źrenic na rozgięte blade wargi.
Barcz nie zadał już drugi raz tego pytania.
— Więc podciągaj pan to dossier, — kończył, — porcjami, czy jak pan woli, żeby możliwie szybko gotowe było do rzutu.
Na więcej subtelności nie miał generał czasu.
Musiał był wydzielić z nieskończonej liczby transportów idących na front, odpowiednie wojska dla asysty przy wyborach. Odpowiednio te wojska prowjantować. Do czasu zwołania Sejmu należało koniecznie utrzymać tych kilkanaście ludowych surdutów przy władzy!
Musiał był też, wedle całkiem słusznych racyj Pycia, przepracować rzecz w stolicy, z Dąbrową.
W sprawie tej „zadziałał“ znienacka. Zjawił się „Pod Blachą“ nagle, — wejściem od tyłu.
Żeby się ważny spisek mógł odrazu spoufalić z atmosferą rodzinną, z ścierkami, suszącemi się na kuchni, i ze swędem deputatowego boczku.
Mieszkanie Dąbrowy Pod blachą przemienione było w istny obóz, w którego miękkich wertepach, na opu-