tytoniu. — To mam robić za generalski lampas — bił się Dąbrowa w udo.
— Lampas nie mój. Obaj go mamy z jednego źródła.
Szpiclem mam być? I to mi mówisz ty, — rządowiec, państwowiec, powstaniec!! A wiesz, gdzie mówisz?!...
Widząc, że Barcz spokojnie nalewa kieliszki...
— Mówisz w tych pokojach, które dla mnie są nic... Bo, co mi tradycja? Ale dla ciebie? Tu mi mówisz, gdziebyś powinien wszystkie sęki tej podłogi całować!
Barcz nie pozwolił skończyć. Wetknąwszy koledze w rękę kieliszek, drugą mocno objął go za szyję. — Przedewszystkeim, skoro sobie mówimy „ty“ — będzie bruderszaft... —
Podniósł ku sobie kolegę i mocnym pocałunkiem rozgniótł na wargach Dąbrowy szeroko rozpełzły uśmiech pogardy. — Nie masz być szpiclem, tylko masz mieć swój udział w rządzeniu. Rozumiesz?... A co do tradycji i nieucałowanych sęków tej podłogi?...
Lekko, jasno wyjaśnił Dąbrowie kombinacje księcia Józefa po powrocie z nad Moskwy. Między Napoleonem a Aleksandrem. I straszne niespełnienie rozkazu wodza Francuzów, i flirty z Czartoryskim, i gotowość oddania armji carowi!
— Więc dla ciebie, — upierał się Dąbrowa przy oknie, wpatrzony w zmienne łuki czarnej wody, — dla ciebie to nie jest świętość? Właśnie dla ciebie nie?...
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/104
Ta strona została skorygowana.