najmłodsze pokolenie, które się przed krwawą ulewą wojny przechowało pod daszkiem kawiarnianym.
— A co robi to pokolenie? — pytał Barcz, skrobiąc sobie łydki pod kołdrą.
— Byle co.
— A wasza pogoda współczesna?
— Moja pogoda — w dwu słowach: Niema świństwa... Gdybyśmy sobie chcieli wzajem towarzyszyć w naszych niedolach moralnych, w naszych piekiełkach erotycznych, wszystkie smutne cnoty przemieniłyby się w wesołe zalety.
Purpurową kołdrę podniosły kolana Barcza tak, że między rozmawiającymi utworzył się grzbiet atłasowego pasma, pikowanego w koła i w półksiężyce.
— Nie tak będzie wyglądać, panie Rasiński, wasza „szalona radość z odzyskanego śmietnika“. Nie napiszesz pan teraz swojej pogody!
— Ja nie napiszę?
— Nie, — uciął krótko Barcz. — Widziałeś pan prasę po naszem otwarciu Muzeum?
— Widziałem, — wczorajsza jeszcze gorsza.
— Wczorajsza, dzisiejsza, jutrzejsza! Otóż nie czas na wasze obyczajowe przekomarzanki, mości Rasiński!
Ostrym głosem, jakby się gruby śrut przesypywał wpoprzek zdań, określił pisarzowi krótko obecne położenie.
Projektowany zamach Krywulta... Jeżeliby sie udał — wywoła zamęt w armji, w społeczeństwie, na którego ciele ani jedna jeszcze z głębokich ran niewoli...
Dwa wierzchołki atłasowego pasma kołdry zapadły się, ścieląc znów równo połyskującą falę purpury.
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/128
Ta strona została skorygowana.