Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/129

Ta strona została skorygowana.

— Krywult odmawia wszelkiej współpracy.
— Chyba go nikt o nią nie prosi?...
— Prosi, prosi! — krzyknął gwałtownie Barcz, którego policzki zalała gęsta czerwień. — Ja sam prosiłem! Nato mnie przecież w swojem kółku zaszczytami faszerujecie, żebym się za was najadał wszystkich upokorzeń. „Nie prosi“... To właśnie mam do zarzucenia tym przeklętym „naszym ludziom“. „Nikt nie prosi“... Więc co, jeżeli się ojczyzna w trzech czwartych składa z drabów a la Krywult? Na księżyc pan wywędrujesz? Pan też prosić będzie, i tych i gorszych, — zaraz się pan dowiesz — o co. Otóż, Rasiński, uważam, że wasze projekty dojrzały. Czytałem. Możesz sobie teraz z tych „dołów“, któreś ponapełniał „nawozem swej bohaterskiej literatury“, pełnemi widłami nabierać i rozrzucać w zakresie całej armji. Jest to niestety równoznaczne z rozmiarem braku gaci, portek, onuc, — ale to trudno.
Rasiński zaś, patrząc na wzburzone pasmo atłasu, nad którym, niby nad pseudoklasyczną stylizacją gładziutkich gór, pałało romantyczne oblicze Barcza.
— Innemi słowy, chodzi o wielką reklamę, panie generale. Atmosfera, — plotka, — sława... Trzeba robić świętą nieprawdę, która, mamy nadzieję, posłuży, jako niezawodny kluczyk do zasobów ludzkiego mięsa... — Tak, — powtarzał gładząc pikowane wzgórki atłasu, — to, co będzie powiedziane, musi być większą prawdą od tego, co się dziać będzie. Tylko żal mi mojej pracy, panie generale. Pracy, ciszy, skupienia...
Jakoby witraż znany i odwieczny ujrzał w myśli, na