Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie był to dział burmistrza.
Inne schody, inne skrzydło, inny korytarz i tam dopiero drzwi, — rzymskie pięć.
Przemierzywszy mnóstwo stopni, minąwszy wielu ludzi, którzy z czworogrannym papierkiem w spoconych dłoniach błądzili pilnie, trafił nakoniec Rasiński przed poszukiwane balaski, zastawione tłumem skulonych pleców.
Przebijże się tu człowieku przez tyle pośladków do samej władzy!
Więc znów na lirycznym przydechu wygłosił, kim jest.
Tem bardziej, że gładko zaczesany rozdawca za balaskami, miał taki sam żelazny krzyż w klapie surduta.
Krzyżyk bojów, uporów, warjactw i spisków Pierwszej Brygady polskiej.
— Jestem Rasiński.
Kilka osób odwróciło się z zaciekawieniem. On zaś, aby się sława na wszelki wypadek miała czem podeprzeć, dodał po chwili: — Wracam od pana burmistrza.
Przełamali się cienką, nakrapianą kartką. Urzędnik puknął ołówkiem w grubą księgę.
— Pan Rasiński. No tośmy razem gdzieś chyba musieli być na froncie?
Obmacali się oczyma, w których, niby ciemne pasma, mijały długie wspomnienia, rozrzucone na przestrzeni tylu pożarów, zniszczeń, gruzów i niedoli.
— Pan pod Barczem — westchnął urzędnik — bliżej samego ołtarza. Ale ja też...