Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/135

Ta strona została skorygowana.

zakupionych ksiąg, porządkując też procedurę pokwitowań, zawsze wypakowany masą świstków i strzępków.
— Bo co jest?! — uczył kasjerkę, która mu pomagała wieczorami. — Trzeba zawsze wiedzieć, że ja, to nie jest ja, — tylko on, — inny. Ja, to jest tylko, że ktoś siadł i zapisuje. Ale wszystko, co ja z pieniędzmi robię, to jest on.
Uspokojony tak rafinowaną mądrością, mógł teraz Rasiński bezpiecznie „promieniować“. Podzielił to sobie, — naciskani bowiem przez Barcza techniką kancelaryjną, dochodzili do ustawicznego schematyzowania, — na prace zewnętrzne i wewnętrzne, na mieście i w wojsku.
Cały dzień między urzędem, redakcją, biurem.
Wieczory spędzał w telegraficznej agencji, nadając wielki komunikat z frontu.
Tu, pośród kusych wiadomości, jak lukier chrupiących na bibułce, w otoczeniu szklanych budek, w których, rzekłbyś, zamknięte małpy, ciskali się urzędnicy, — nadawał polski bój całemu światu.
Było teraz Rasińskiemu wszystko jedno, którędy ów świat idzie, na którą stronę się przechyla, czy nowe zbrodnie płodzi, czy dobrodziejstwa wylęga.
Wystarczyło, że się w chaos świata wplotła nareszcie nić jego kraju! Że wielką tę nić choć przez chwilę własną ręką przesuwał.
— Groch będziemy jedli, albo cały miesiąc cykorję, — odpowiadał żonie, skarżącej się na ubogi deputat. — Ale możesz „zato“ powiedzieć — mój rząd nie umie mnie żywić. I to jest więcej warte, niż