Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

„o nieprzewidzianej płaszczyźnie.“ Potem dopiero jął moczyć Rasińskiego lepkiem spojrzeniem. A gdy zauważył, że pisarz drętwieje w ciężkim ulepku oględzin, jął mżyć zdaniem rozwlekłem i bezbarwnem. Ceny się z tego usypały tak wysokie...
— Nie, pan chyba żartuje. To niemożliwe, — Rasiński wstał.
Kwaskiewicz podniósł się również i — jasne spojrzenie utkwiwszy w drukowanym wzroku Boga Ojca. — Zresztą, gdzieżbym się ja angażował w wydawnictwa wojskowe! Wojna brrr...
Przeszli do księgarni.
Tu, nad murem równych cegiełek żółtej powieści francuskiej, przy ladach, niby seradelą, obsianych krajowymi lirykami, wśród płóciennego klombu śliskiej plastyki niemieckiej, myszkowało właśnie nowe pokolenie.
Wobec tych kilku wysokich, szarych chłopców, zdało się — uwitych z pajęczyny, poczuł się Rasiński krępym, mocno żyłami przerośniętym, jędrnym.
Gdy pytali nad czem pracuje, — streścił się we wspaniałej sylwecie Barcza.
Zdrowie, życie, twórczość działająca w żywych sercach, w materji, w błocie wszystkich dróg, we wszystkich szlamach codzienności. Błota po uszy i — z tego właśnie, — szczęścia po dziurki od nosa.
Poczem, nie nawiązując już do interesu drukarskiego i nie żegnając się prawie z kolegami, gwałtowny i zawstydzony, wyszedł do biura.
Dwa dotknięcia, niczem grudki śniegu spadłe na ramiona, zatrzymały go przed Saskim Ogrodem.