Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co jest? Pan leci, jak warjat, — dyszał Kwaskiewicz. Spocone włosy lepiły mu się do czoła, jak to bywa na skroniach malowanych męczenników. — Więc, jakże to będzie, Rasiński, z temi drukami?
— Za drogo pan chce.
— A ile możecie dać?
— Mniej, — o wiele mniej. Musisz pan mocno zerznąć procenty.
Kwaskiewicz zrzynał. Po dwa, po pięć, czytając Rasińskiemu w oczach.
— Niżej nie mogę.
— Panie Kwaskiewicz, to, co powiem, zaszkodzi pewno mojej powieści, ale z dobrem skarbowem, — nie można, jak z własnym bebechem!
— Każdy inny drukarz też zarobi.
— Tak, ale ja nie wydaję swoich książek u innego drukarza.
— No, to wstrzymamy pańską powieść.
Rasiński zbladł.
Tłusty nos Kwaskiewicza zachwiał się nagle w czarnych nawiasach uśmiechu, pośród których ciemniało wąskie kółeczko warg, rozciągane zwolna w brunatną szparę. Po długiej chwili wysypało się z niej: — Panie Rasiński, z zarobkiem, z pieniędzmi nie żartuje się. Uwaga... Z tem też się nigdy nie żartuje.
Pisarz pożegnał go lekceważąco. W biurze czekała wizyta.
— Ja jestem zawsze pierwszy, — trąbił mister Pietrzak, — za mną dopiero przychodzą inni. — Rasiński i bez tego wstępu rozumiał, co się obcym misjom na-