Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/150

Ta strona została skorygowana.

— Jaka szkoda!
— No, to chodźmy, — bardzo ciekawa rzecz.
Przedstawień jeszcze nie dawano, bo teksty nie były gotowe. Ale można było oglądać figurki i ustawioną w kącie scenę.
Królowała tu niepodzielnie Jadzia, pod chudą strażą matki Barcza, w sąsiedztwie brata generała, Jasia.
Pyć ucieszył się, zastając razem całe towarzystwo. Stara Barczowa pogłaskała go nawet po głowie.
— Widzi pan, jak mi pan wtedy pomógł, — śmiała się Jadzia, — dziś już moje laleczki wielką karjerę robią!
Całe płaty tych rozmów omijał major obojętnie. Na krótko wytrącił go z równowagi głos Drwęskiej.
Tłumaczyła coś żarliwie Rasińskiemu o ochronie zabytków i o skarbach, które się tam, na wschodzie, marnują. O skarbach, o Wildem, którego rozległe stosunki, gdyby —
Wilde, spisek, pasek, koniki, złoto, Rasiński, Dąbrowa, Drwęska... Pyć puszczał rozmowę mimo uszu, — wraz z misyjnem kakao łykając jakąś rozterkę...
Nowe fale psalmu tętnić jęły z za ściany. Pokutny głos płynął poprzez rozbawione postacie, uprzejmie potrząsające laleczkami.
Major spojrzał nagle na Pietrzaka. Anglosas wyciągał z szafy jakieś kartony i niósł je Jadzi z oczyma utkwionemi w jej oczach, pogięty, obarczony, szczęśliwy.
Układać się to zaczęło w głowie Pycia ściśle, szybko, ruch w ruch, ząb w ząb. Nito w mechanizmie nader precyzyjnej broni.