Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/156

Ta strona została skorygowana.

Pyć bowiem już od godziny dowodził mu zbędności wszelkich zabytków.
— Lepiej wytwarzać — chociażby dziwolągi. Zabytkami nie dogonimy zagranicy, a czemś dziwnem, może nawet dzikiem, moglibyśmy przynajmniej oszołomić.
Jako dowód przytaczał major laleczki Barczowej. — Tak, tak, te kresowe laleczki.
Sfrunęła ku nim hrabianka Bogulicka, zwana powszechnie Pesteczką, szum czyniąc, śliczny zapach i zamieszanie.
— Jestem wszędzie, gdzie mówią o kresach. — Usiadła, odsłaniając z zawoju kretów gładkie plecy i nogi. Nogi — aż po granice złocistych podwiązek.
Chodziło za nią łapczywe spojrzenie Dąbrowy. Rozmawiał z Rasińską o deputacie, o słoninie, o mące amerykańskiej, a równocześnie, tytłając się oczyma u stóp Pesteczki, — przytwierdzał na wnętrzu, że już niedługo... W tych dniach rozpocznie się...
Z samego Krywulta nie wyskrobał tego, — stary lew trzymał język za zębami. Ale Dąbrowa wyskrobał sobie daną wiadomość z oficerów sprzysiężenia. Teraz huśtał w myśli termin zamachu, sam nie zmówiony a jednak dopuszczony, bierny a przecież działający.
Spoczywała na nim ta wiedza spiskowa, jak włos na brzytwie. Generał sumował ciągle, w koszarach, u siebie „Pod blachą“, ubogimi krewnymi zapchaną. Nawet przenosząc wzrok z nóg Pesteczki na długie łydki Drwęskiej.
Stąpały lekko w obłoczkach jedwabiu.
Nie mógł zaprzeczyć, — o ile chodzi o wywiad,