Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/158

Ta strona została skorygowana.

— I walczył pan z kordelasem na dziki-bolszewiki?
— Z kordelasem nie, ale z karabinem. Wspaniali są nasi chłopcy, — ucieszył całe towarzystwo, przypominając sobie z radością pewną kompanję, stojącą po pas w błocie. — Jak to pan powiedział, — dodał, spostrzegłszy Rasińskiego, — radość z odzyskanego śmietnika?
— Tu wszędzie radość, — łamał z rozrzewnieniem Pietrzak, — wszędzie cud!
Barcz czekał, kiedy się w ustach Anglosasa zjawi teatrzyk. Tymczasem głaskał płowe czupryny chryzantem. Miał nadzieję, że będzie to nosić charakter niejakiego wyzwania w odniesieniu do Drwęskiej.
Gdy całkiem niespodzianie, zamiast duseru przeleciała mu mimo uszu sprawa zabytków.
— Lustra, prababki, architektura obyczaju, — trzepał przykładnie Wilde.
Przyłączyła się do tego Drwęska bardzo żarliwie.
Barcz poszukał oczami Pycia.
Major i Pietrzak wróżyli sobie z rąk, wodząc palcami po fioletowych linjach dłoni.
Generał puścił mimo uszu sprawę zabytków, czyniąc Drwęskiej na boku uwagę:
— Wszyscy zawsze mają do mnie tylko interesy.
— Ach, ja też, — odpowiedziała, — i chciałabym panu wyjaśnić... Może wieczorem?
Stropiło Barcza, że odsunąwszy się, nasłała Pesteczkę. Nie dbał w tej chwili ani o wielką rodzinę hrabianki, ani o zaprosiny pod Warszawę, do Jedwabna, „które nasz tatuś urządził w tropikalnym stylu pamiątkami