Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/159

Ta strona została skorygowana.

z Kongo“, ani o samą hrabiankę, zachwyconą współrzędnie sztychami, wirtuozami, kresami, psami, maszynami, brylantami.
Wróciwszy tedy ze sztabu na oznaczone widzenie: — Bo jest w tem, pani Hanno, niepotrzebna przekora! Poco mam się pętać w jałowym flircie z tem pięknem, zepsutem stworzeniem?
Mówił to w przedpokoju, zdejmując zaśnieżony płaszcz. Lecz, gdy z czapką, rękawiczkami, złotą pamiątkową szpicrutą w ręku wszedł, — urwał...
Zwidziało mu się wbrew wszelkiej oczywistości, że cała ta chwila już dawno się między nimi rozegrała. Że drugi, trzeci, może dziesiąty raz tak idzie, tak rękę wyciąga —
— Czem mogę pani służyć? — zapytał wbrew samemu sobie bardzo surowo. — Nie chciałbym, aby to było źle rozumiane, ale doprawdy, każda moja godzina wykrojona jest żywcem z tak odpowiedzialnego trudu —
— Wiem przecie, jak się urzęduje panie generale.
— Nie wie pani. — Nie czekając na żadne pytania, jął mówić. Gwałtowne słowa wyprzedzały jego myśli. Z wezbranych zdań buchał twardy sens obecnego życia i pracy.
Barcz hamował rozpęd szczerości, — lecz napróżno. Oto musiał złożyć, właśnie w te ręce, niby białe łodygi leżące na aksamicie, — swoje zwierzenia.
— Widzę, że front owiewa mężczyzn prawdziwą poezją, panie generale.
— Mówmyż nareszcie bez „pana generała“.
— O tem nie można, zdaje się, nigdy zapominać.