Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/160

Ta strona została skorygowana.

— Więc woli pani, — wybuchnął, bijąc się szpicrutą po cholewach, — żebym rozmawiał z panią i myślał równocześnie o nienadanych hughesach, niewyekwipowanych bataljonach, spóźnionych generałach, niekompletnych baterjach?
— Przyznam się panu, że wolałabym. Bo wzamian — i ja mogłabym szczerze...
Tak, — chodziło jej o zabytki. O zabytki, jako takie, z jednej strony. Ale z drugiej, — o zabytki w związku z panem intendentem Wilde. Rzecz nie jest błaha! Przeciwnie, — wygodna i konieczna... — Nikt nie wymaga pieniędzy... Pracuje się dla was ideowo. Ale w miarę możności powinniście pomagać.
— Więc dobrze! Na początek musi się pani przekonać, sama zobaczyć. Wiedzieć bodaj, czy są tam te jakieś skarby gratów i nieużytków? Służę pani marszrutą, zawsze.
— I mam szturmować o to do kancelarji pana generała, ciernistą drogą służbową?
— Nic podobnego! Dokumenty wyda pani ktokolwiek. Choćby Rasiński, — to jego resort, — kultura, — propaganda.
Drwęska zniecierpliwiła się.
— Nie wyda, nie będzie chciał.
— Powoła się pani na mój rozkaz. Z rozkazu Generała Barcza. Może to mam na piśmie dać?
— Bardzo szczęśliwie, że przynajmniej ten wyjazd będzie gratis. Bo doprawdy, nadal nie mogłabym pracować tak drogiemi środkami...
Nie rozumiał.