Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/162

Ta strona została skorygowana.

— Pana to chyba nie powinno wzruszać. Dla ojczyzny?
— Prostytucja, prostytucja... — powtarzał w popłochu.
Przyłapała go na progu.
— Z intendentem Wilde. A pan się nie prostytuuje „dla ojczyzny“ z całemi tabunami najlichszych wałkoni?! To się nazywa, że pan równoważy się, — dojrzewa... Jakiem więc prawem?!
Krew zalała mu oczy. Z całego rozmachu pamiątkowym pejczem zdzielił Drwęską przez piersi.
Zgięta we dwoje zaskuczała żałośnie.
Wyszedł. Przez czerwone korytarze, — biały marmurowy hall. Z kryształowego wiatraka drzwi na ulicę.
Przy wyjściu złapał go sztywny ukłon warty honorowej.
Oddawszy pozdrowienie, stał Barcz długą chwilę w równej linji z żołnierzami posterunku, docna pośród tego wiernego honoru samotny i zbłąkany.
Gęste płaty śniegu zasypywały ulicę.
Dopiero na drugi dzień, podczas konferencji ze sztabowcami francuskimi w sprawie służby radjotelegraficznej, znalazł wyjście z tej sceny „romantycznej“. Kazał sobie podać auto.
— Nie, — powiedział Przeniewskiemu, który pragnął towarzyszyć. — Jadę sam.
Wyszukał sklep z kwiatami na czwartorzędnej ulicy i stąd posłał wielki pęk „naszych“ chryzantem.
Drwęska przyjęła Barcza w łóżku. — Chora.
Przysiadł się blisko, objął wpół, przez koronki ko-