Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/181

Ta strona została przepisana.

cześnie rachował we wnętrzu — i nie mógł się dorachować. Od wieczora przez całą noc wybierał, przebierał między Barczem a Krywultem, składał, przekładał, i białe i czarne rozkazy przeganiając na wsze strony... Uśmiechała mu się śmierć nad Barczem postanowiona, ale znów Krywult, w nowym rządzie na Zamku rozsiadły, też do smaku nie przytrafiał.
Tedy wkońcu pozawieszał Dąbrowa wszystkie słuchawki, łączników wszystkich pilnie rozegnał, — przespać się, chłopcy, zdrowo! — wziął z fortów szwadrony czekające i pojechał — dokoła. Niby bardzo ostrożnie wyglądało, a po prawdzie, — żeby z głową w śniegu, jak struś w piachu, przeczekać, aż się samo wygotuje...
— Powieszę!! — krzyknął nagle Barcz.
Ano — wygotowało się na dobro Barcza. Dąbrowa pasa poprawił i wyrzuciwszy strapione ręce na pokój:
— Jakto?! To jeszcze nie wisi?!
Pił to przeciw Krywultowi.
— Ciebie powieszę, — huczał Barcz. — Pańska szabla, panie generale! Proszę oddać.
Twarz rozlatywała się Barczowi w purpurowe kawały z gniewu, oczy piach czerwony zasypywał:
— Przeszło półtorej godziny spóźnienia!!! Spisek!!! Pan jesteś w spisku!!!
Dąbrowa zachwiał się od uderzenia tych słów. Lecz oto już się zjeżył, odęte garbem plecy wyprostował. I głową na wysokiej szyi sztywno umocowaną — bijąc naprzód, jak indor:
— Jezdem, jezdem, — przyświadczał Barczowi z chłopska, — w spisku jezdem!...