Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/189

Ta strona została przepisana.

statuę wyciągnięty, zaczął stroskanym, wysokim wiaterkiem bolesnej astmy do Barcza:
— Jaż nic, kolego, towarzyszu, generale! Mnież tylko Wilde generał raporty słał, że naród cały czeka. Jaż nic... Naród w prawo, naród w lewo. Naród za mnie odpowiada...
— A pan za naród?! — warknął Barcz.
Krywult, bijąc się z jękiem bezradnym po atłasowych bokach:
— Jaż za naród nie odpowiadam, — nie odpowiadam.
Lecz znów Dąbrowa:
— Cały twój telefon w stenogramie... Cały! Cały!!!
— Cóż telefon, mamy lepiej! — zgrzytnął Barcz. — Stokroć lepiej!! Samochody, — koniki, — złoto!... Samochody, — koniki, — złoto, — ciął rytmicznie.
Krywult wyprostował się nagle i, tkając w przestrzeń pokoju gruby palec wskazujący, wrzasnął, aż mu krew policzki zrumieniła:
— Precz! Precz!! Precz!!!
Znów rozgiął się i z trzaskiem złamał w piersiach Dąbrowy suchy, tajemny jakiś system...
I oto znużonym oczom Barcza przedstawił się nareszcie tak dawno i tęsknie oczekiwany widok.
Dąbrowa skoczył na Krywulta, porwał go czerwonemi łapami za opiekłe złote ramiona. Tamten zaś sprężył się cały i litem powrósłem objęcia ścisnął przez pół Dąbrowę. Tak splątani, z oczyma wybałuszonemi, charczeli ku sobie pod zimną gwiazdą koncerzy, niecąc gęstą kurzawę z makaty.