Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/195

Ta strona została przepisana.

Już mieli wsiadać wodzowie. Już przy drzwiczkach, z warującemi na klamkach rękami, sprężeni, nito granatowe zawiasy, czekali lokaje. Już zielony skarabeusz oprządł się niebieskim dymem, a i szara stonoga popuszczała częstotliwie lotne strugi fetoru, — gdy Krywult nie wytrzymał.
Opuściwszy aż na śnieg kosmate zwoje swej powłóczystej rjasy, rozkrzyżował ręce, wołając:
— Bożeż ty mój! Napsuł ten Wilde, bo napsuł! Ale wyszło, — niezapomniane!!! Na wieki niezapomniane!!!
Pocałował się trzykroć z Barczem i Dąbrową. W czasie tego obrzędu, Pyć na wiwat strzelił w powietrze z browninga.
— Jedyny strzał tej nocy, — śmiał się do łez, smagany wstydliwem spojrzeniem Barcza.
— Strzał radości, — podchwyciła, perląc się, Pesteczka.
Przestraszonemu lokajowi zwaliła się z tacy butelka i, prysnąwszy iskrami, spłynęła po śniegu krwawym językiem.
— To na szczęście, — błogosławił hrabia Bogulicki, winszując animuszu Pyciowi.
Po długich, uprzejmych ciągotach o pierwszeństwo, ustanowiwszy wkońcu, że Barcz ma „tam“ już rozpoczęte, — „rozkopane“ prace, podczas gdy generał Krywult, choć go później „granitowe trudy“ czekają narazie potrzebny jest tylko, by się narodowi w stolicy pokazał i stroskane serca ogółu widokiem swym odciążył, — zgodzili się, że Barcz z Pyciem jadą pier-