Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/212

Ta strona została przepisana.

— Wobec kogo?
— No jakto, — rzucił się Pyć, — choćby wobec generała.
— Żadnej, — przerwała Jadzia.
Major pełgał spojrzeniami między nią a Pietrzakiem.
— Pani powinna trzymać się redemptorystów, umowy, kontraktu, — zachęcał.
— W takim razie, — Jadzia powstała, — nie chcę już od was niczego. Przysyłajcie mi przynajmniej te stare gazety dla mojej fabryczki. To przecież można, — nie? To już chyba nikomu nie zaszkodzi?
Rasiński upewniał, że zlecenie to było wydane. Nie słuchając, ruszyła naprzód w stronę kancelarji, gdzie pracował Fedkowski.
Nie było go.
Przyjęła pretensję jego podręczna buchalterka, pani Krzepiecka.
— O, reklamacja. — Zadzwoniwszy wszystkiemi brelokami, rozmieszczonemi w różnych miejscach opiętej postaci, przytuliła połyskliwą twarz do glansowanych kartek konta. Wetknąwszy wreszcie mały palec w średnie miejsce rubryki:
— Zanotowane, — data, — wykonane, data, — w ekspedycji!
Jadzia chciała dotrzeć do pierwszego źródła. Teraz, gdy niespodzianie zawalił się jej „front“...
— To bardzo ważne, — mówiła po drodze do ekspedycji, — bo to się tyczy fabrykacji, — której oddamy się teraz niepodzielnie.
Przez stoły kaprali, wypłaty podoficerów, dotarli