Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/220

Ta strona została przepisana.

O ileż gorzej było z frontem, gdzie żołnierz marzł i głodował, a w życzliwych tendencjach sprzymierzonej potęgi coś się popsuło i materjał wojenny napływał tak nieregularnie, że trudno było nań liczyć.
Gorzej jeszcze, niż z frontem, było z tą — tak dobrze w Jedwabnie zapoczątkowaną — „zgodą“. Trzeba ją było układać na nowo, prawie codzień. Prawie codzień łatać mnóstwem dopełnień i przybudówek.
Krywult targował się, jak żyd. To się godził tylko na ciche współdziałanie, to groził, że wyjdzie z życia publicznego, weźmie dymisję i zamknie się gdzie bądź, — chociażby na swojem Przedmurzu. To znów, godząc się na jawne wystąpienie i nawet na swą wielką mowę w Zamku, podczas „państwowego balu zgody“, żądał u władzy miejsc dla całego tabunu rozmaitych popleczników.
Należało tedy przedewszystkiem przygasić sprawę śledztwa, pozostawiając już tylko nieprzebłaganym odłamom opinji publicznej zardzewiały kurancik: — koniki, samochody, — złoto...
Całą tę kwestję — nad pikowanym Rubikonem purpurowej kołdry — powierzył Barcz Rasińskiemu.
Generał nie spodziewał się nigdy, że tyle go będzie kosztowało widzenie z pisarzem. Drożej to wypadło, niż przebaczenie dla Wildego. Najtrudniej bowiem było generałowi tego właśnie Rasińskiego przebaczyć Hance.
Ale dla sprawy. Dla czystych, gładkich ram...
Rozmawiali nawet o Drwęskiej.
Zielone oczy pisarza zasłoniły się przywiędłemi powiekami.