Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/240

Ta strona została przepisana.

— Formalności... — spłynęło układnym lejkiem tłustych warg — Wildego.
— Jakie?
— Tyczące mojej osoby.
— Przedewszystkiem — misja.
— Misja, gdyś tylko pan generał powiedział, już się w moim umyśle załatwiła. Ale — formalności. Szarża? Zatwierdzenie...
— Moja rzecz, — chrząknął Barcz.
Umowa z Wildem, — Czyniła Barcza narazie zupełnym panem położenia.
Elementy skrajne musiały milczeć, wykładnik ich bowiem wojskowy, Dąbrowa, stał na froncie i dowodził jednem ze skrzydeł wielkiego boju.
Krywult prowadził drugie, przez co żyrował plan całej kampanji i wciągał swój „prawy“, narodowy obóz do wspólnej odpowiedzialności.
Drobna transakcja z Wildem wyrównała ostatecznie harmonję, nie pozostawiając poza udziałem we „wielkim torcie władzy“ nawet tego małego robaczka. Trzymał go tedy Barcz w zanadrzu.
Zanadrze państwowego człeka musi mieć cechy rojnego zapiecka — aż do chwili, kiedy ewentualna opozycja skrajnej prawicy odmówi kredytów na dalsze zakupy materjału wojennego.
Przed własnym wyjazdem na front, nie mógł bowiem nie stanąć do wyścigu o laur wojenny — postanowił jeszcze uporządkować swe rodzinne stosunki.
Ordynansi rozkradali go. Zdołano mu nawet zwędzić pamiątkową szpicrutę, którą kiedyś obił Hankę.