Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/249

Ta strona została przepisana.

foki, poskromione ongiś podczas zamachu w komendzie miasta, wahały się nad stołem zielonym w prawo i lewo, trącając wątły świt omszałą bulwą głów.
Wówczas, przez cynowy brzask pośród spłakanych świec rozlany, — rzucił Barcz oponentom, niby pieczone prosię na pożarcie, — smaczne nazwisko Wildego.
Przeżuli je, z namaszczeniem przełknęli, chyląc głowy na znak zgody. Przez sekund kilka nic nie było słychać, jeno potężny oddech generała i, za oknami wśród oślizgłych gałęzi, pod wiotkiem niebem poranka szczebiot tylko co przebudzonych ptaków pierwszej wiosny.