Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/25

Ta strona została skorygowana.

— Dwadzieścia — odpowiedział Rasiński. — Fala bezwstydnej wdzięczności zalała mu piersi.
— Piętnaście procent ceny katalogowej — moje ostatnie słowo.
Podali sobie ręce. Rasiński obłudnie rozszerzył ramiona. Uściskali się nie patrząc sobie w oczy, lecz gdzieś w bok, na rzędy różnokolorowych soków bufetu.
Na plantach, przy umówionej drodze, spotkał Rasiński żonę.
— Cieszę się — mówił — że to pójdzie między ludzi. Oczywiście, cieszę się niepotrzebnie, bo któż wie, jak to chodzi, czy gdzie doszło i trafiło?
Dążyli plantami, naprzeciw wiatru, mijając cienie drzew, które przekreślały drogę w wielu kierunkach.
Objął żonę przez całe plecy, z dłonią przyległą do jej biodra.
Szli coraz prędzej wskroś suchych liści, które ze wszystkich stron nocy spadały nieustannie w wąski obręb alei.
Zaczęli liczyć — te mnogie orzeszki, które za owych piętnaście procent będzie można znieść „na zimę do dziupli“... Pod korzenie, do własnego, ciepłego kretowiska.
— I powiedz — cieszył się sentymentalnie Rasiński — tak się człowiek miota, wysprzedaje, z drogi ludziom ustępuje, rowami tylko chadza, na boku, na marginesie. Krajuszkiem tylko... I wszystko z siebie bez wstydu supła — żeby co?
— Jakto żeby co?