— Naturalnie, — cieszył się Rasiński, — z mojego biura widać wszystko! Chodź prędko, póki panie nie zajmą wszystkich okien!
Jabłoński nie śpieszył się. Zdjął z głowy generalski kociołek, otarł spocone czoło wyprasowaną chusteczką, następnie, ściągnąwszy odświętne rękawiczki, podał rękę Rasińskiemu. — Możemy sobie powinszować.
W silnych dłoniach jakoby wyżymał palce pisarza.
Rasiński nie rozumiał, czegoby sobie mieli winszować. Rozejrzał się przelotnie dokoła, poprzez amfiladę swych biur, inkrustowanych srokatemi afiszami. Barwne obrazy, malunki wodzów i posłusznych ekstazie patrjotycznej robotników, łaskotał szeleszczącym blaskiem gorący przeciąg dnia.
W otwartych oknach, nad fryzem wychylonych osób błyszczał błękit. Grube ciosy jasności padały z niego przez siwe powietrze aż na kwadraty posadzki.
— Tak, tak, — podchwycił Rasiński. — Każdy sobie dziś winszuje. Zwycięski powrót wojsk. Zwycięscy wodzowie.