Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/251

Ta strona została przepisana.

— My szczególnie, — westchnął Jabłoński. — Pamiętasz, ty gałganie, jak byłem tam u ciebie w Krakowie kiedy zaczynało się to wszystko? W redakcji?
Zdaleka, od strony Zamku królewskiego zadrżały głosy trąb.
Rasiński z niekłamaną dumą uderzył się w piersi.
— Chyba z tysiąc moich własnych artykułów i cała szkółka pismaków wojennych, i chyba kilkaset kilometrów filmu wojennego i chyba kilka tysięcy inspirowanych w prasie zagranicznej tasiemców pokutuje w paradzie dzisiejszej!
Prokurator machnął ręką: — Wszyscy wiedzą. A ja, o ile cię to zajmuje, sznurując armję, to jest tych kilka miljonów ludzi, rozważną, sprawiedliwą procedurą, mogę sobie też powiedzieć —
Przejęci wzajemnym podziwem, ucałowali się.
— A teraz, — pytał Jabłoński — pokaż, gdzie tu siedzi moja żona?
Przy okazji zwierzył się Rasiński z kłopotu. Mianowicie z panią Jadzią. Jest tu też na balkonie. Niby współczujemy. Niby nie wypada nam współczuć. Drwęska miała tu być dzisiaj z Bogulickimi. — Naturalnie, musiało się odmówić.
Główną uwagę wszystkich gości zebranych w biurze Rasińskiego pochłaniał kinooperator, ustawiony z aparatem wpośrodku balkonu. Czarnym ryjem prożektora celował w różne strony, czekając, aż fala tłumów wzbierze dostatecznie.
— Sześćdziesiąt takich aparatów pracowało mi podczas boju na froncie! — wołał ku balkonowi Rasiński.