Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/260

Ta strona została przepisana.

Zajmowało to generała tem więcej, że dziś pierwszy raz po kilkumiesięcznem wojowaniu stykał się znów z rzeszami stolicy. Dziś mógł zmierzyć dokładnie, jaka jest różnica między jego popularnością a rozgłosem rywali, — Krywulta i Dąbrowy.
Kroczył z nimi zgodnie po kwiatach triumfu. Własna zaś popularność przestraszała go. Mijając kosmate i szumiące uwielbieniem kępy „naszych ludzi“, czy też piskliwe stadka akademiczek, czy pstre wiechcie chłopstwa, czy płytkie zatoki współczującej inteligencji, czy podobne do ciemnych sztab żelastwa, zwarte szeregi wiernych podoficerów, — niecierpliwił się.
Niecierpliwił się, iż mu na myśl nie przyszło wydanie odpowiednich instrukcyj Rasińskiemu... Należało bowiem chyba zgłuszyć, może nawet na pewien czas zatrzymać tę szybką maszynę sławy, fabrykowanej tak żarliwie przez pisarza?...
Po odniesionem zwycięstwie odrazu usztywniło się postępowanie Krywulta, zwarty zaś nastrój prawicy kraju poparł ten ton generała Krywulta tak dalece, że do pierwszych już opryskliwych fochów narowiącego się wodza przymknął też i Dąbrowa.
Barczowi nie zależało na rozgłosie! Jego rzeczą były ramy proste, czyste, chirurgiczne, gładko wytknięte przez ciało narodu w przyszłość... Wolałby nawet wszystkiemi kłopotami hołdów obdzielić rywali i nie nieść natarczywej odpowiedzialności za święte natchnienia ulicy.
To też obecnie, niby przed kurtyną po skończonym akcie skromny histrjon, cofał się wtył, wysuwając przed