twarz, pokrytą wiotkim mchem starości. Oddał hołd jej orderom, odznakom, gniewał się zazdrośnie, że się podczas obchodu nie spotkali.
Popatrzywszy między korony drzew szumiące za oknami, przyłożyła sobie dłonie do piersi. — Ja tak już jestem nagrodzona w tem życiu!
Zaprowadziła go ku oknu, przed stół, gdzie w myśl nigdy niezachwianej tradycji czekały na długim półmisku różowe, białym tłuszczem brzeżone, płaskie fale szynki, kisiel drgający nieśmiało w salaterce, piramidalna ciastek architektura i w pstrych pierzynkach spocone czajniki.
— Otóż, jeżeli mama istotnie chce wiedzieć, — mówił, jedząc, bez bluzy przy oknie, — to powracam z tego wszystkiego bardzo zmęczony. I ludzie, mamo, ludzie — ludzie — ludzie...
Gładziła syna lekko po włosach.
— Ludzie są źli, ale my sami też... — Uważała, że kiedy już zjadł i uspokoił się, należy szczerze i otwarcie, jak w rodzinie. — My sami też.
— Co to znaczy, mamo?
— Też szczerzy nie jesteśmy, — nawet wobec najbliższych. I też łamać lubimy bliźnich. Nie myśl, — matka wie wszystko! To nie o romanse chodzi. Jeśli Bóg kiedyś da ci dzieci, zrozumiesz. Jaka to różnica... I nie o to, że Jadzi tak wielka krzywda się dzieje. Bo to wszystko nieprawda o Pietrzaku, Przeniewskim! Fe, fe! — Dziś zemdlało biedactwo. Coś z sercem... Ale i nie o to. Tylko ten twój brak szczerości w stosunku do matki —
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/267
Ta strona została skorygowana.