Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/276

Ta strona została przepisana.

Przerwał mu Pyć, biorąc mocno za guzik nad pasem. — I my się dorobimy, panie generale.
Dąbrowa niecierpliwie strząsnął z siebie majora i parł naprzód, zły, że się zjawił wcześniej od innych tuzów.
To też, gdy mu radośnie zastąpił drogę Rasiński, miażdżyć postanowił bez pardonu.
Aż Drwęska musiała interwenjować. Oderwawszy się od ozdobnych Francuzów i jakiegoś ciemnemi piórami nadzianego Włocha, — nastawiła na Dąbrowę, za poradą Pycia, Jabłońskiego.
Już po kilku minutach świetne to dało wyniki. Dąbrowa żgał coprawda jeszcze powietrze mętną miką wzgardliwych spojrzeń, niebawem jednak uspokoił się i przygasł.
Prokurator nie czynił nic osobliwego. Przeciwnie, opowiadał o swych dawnych czasach, kiedy był „porządnym człowiekiem“, dyrektorem banku. Nawet częstował Dąbrowę niewinną dykteryjką: jak swego czasu w Krakowie, w hotelu Pollera, po koncercie wielki skrzypek Ysaye, zjadł na kolację miskę kawioru i wypił całą butelkę konjaku.
Sama jednak obecność Jabłońskiego, sam fakt, że z takich dykteryjki opowiadających ust, może w swoim czasie nawet wyrok śmierci wyskoczyć, — sam ten fakt mroził i mieszał.
Do chwili przybycia Krywulta.
Z przedsionka zaledwie słysząc radosne rżenie współwodza, uspokoił się Dąbrowa i odzyskał równowagę. Bo oto znowu przestał być sam. Dawne drogi ro-