Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/28

Ta strona została skorygowana.

krótkich parę kroków przez miasto i oto już krzesełko i pióro, i nożyczki, i oto z sepleniących płacht obcego dziennika ciułasz dla swych czytelników sensację.
Znużony odłożył pióro i słuchał.
Redakcja trzęsła się od potężnych uderzeń maszyny rotacyjnej. Jej głos równomierny, niby tętno gęstej krwi, bił we wszystkie piętra, huczał w ścianach, zdawał się pulsować w jubileuszowych fotografjach wszystkich leaderów partyjnych, zapatrzonych retuszowanemi oczyma w lepszą przyszłość.
Nagle szarpnęły się drzwi, tupot przeleciał korytarzem.
— Cóż ty idjoto piszesz — wołał znajomy głos — rewolucję mamy, Polska nastała, a ten idjota pisze!
Rasiński zerwał się na równe nogi.
W drzwiach stał Jabłoński.
— Gdzie rewolucja?...
— Tu, na ulicy, już!! Posłowie obejmują koszary, psy latają po mieście z verdienstkreuzami pod ogonem, pułkownicy austrjaccy płaczą, zaraz będzie zmiana odwachu!
Głos dyrektora stawał się coraz potężniejszy.
Rasiński patrzył na Jabłońskiego badawczo.
Dyrektor banku stał tu, w drzwiach ludowego pisma, odziany w granatowe zamożne palto, z iskrami czystości na szpicach drogiego obuwia. Gęba mu się darła, żółty rozdział, przez środek głowy wytyczony, podrywał się nieomal do lotu.
— Czego chcecie, dyrektorze, ode mnie? — krzyknął Rasiński.