Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/280

Ta strona została przepisana.

Towarzystwo zafalowało ku drzwiom, nagle otwartym, poza któremi, w otoczeniu gotyckich krzeseł, iskrzył się stół. Kwitły na nim bujne kielichy kryształu. Zaczęto szukać par w myśl uprzedniego wskazania pani domu. Już Barcz zaokrąglał ramię, by je serwować Pesteczce, gdy Krywult...
— Jeśli łaska, my twardzi żołnierze, dziś jeszcze bez par, — ławą! Wiara!!... — strzelił na cały salon. — Stara wiara! Gdyż to przecie wieczór wojskowy jeszcze!!...
Podprowadziwszy możnych kolegów przed napis różany, którego płatki niektóre po podłodze się już walały, toczył turkusowem spojrzeniem wokoło: — „Wieczór powrotu“. Znaczy... Znaczy, że będziemy wracać tam, skądeśmy wyszli. Ku przeszłości...
Długiem, śmigłem spojrzeniem, nito batem, smagnął zgromadzonych i zamknął rzut na ustach Dąbrowy.
Wówczas Dąbrowa — w mozołach twardej chrypy: — Strasznaby to była rzecz pobić wrogów nato, by się ich miało jeszcze więcej znaleźć u siebie w domu.
W głębokiej ciszy, niby światło gazu dyszącej oddechem Pycia, zaśmiał się Barcz rozgłośnie: — A już najstraszniejszaby była rzecz, odnalazłszy tych wrogów, — nie umieć sobie dać rady z nimi...
Tak pierwsi, we czterech, na czele wielu par, przestąpili próg.
— A ot niebo, — płonił się Krywult, gdy w środku uczty pootwierano okna, — a ot pod niebem, zmierzona już cyrklami, tak mój Wilde, twojemi cyrklami zmierzona, ziemia nasza ojczysta, — nasze ciche Przed-