Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/284

Ta strona została przepisana.

fiło wyjąć doskonałą porcję Jadzi... Ale major czuł, że w rozgrywce N. W. T. S-u — zbiegną się nici najważniejsze.
Stał tedy naprzeciw wysokiego zwierzchnika cichy, żałobnie złamany, nie naprowadzając wcale.
— Rasiński! — uderzył Barcz w sukno stołu.
Pyć nie odpowiedział, cofając się znów w cień.
Generał odbywał teraz żmudną pracę sumienia.
Trzeba było wiele rzeczy uprzednio eliminować z obrębu decyzji. Wyłączyć uczucie krzywdy, jakie leżało między nim, a pisarzem z powodu Hanki.
— Rasiński, mówisz pan, majorze?
Major zwinął się w szary słupek: — Źródło naszej sławy, — do zasypania.
Barcz oburzył się: — Co to znaczy do zasypania? Czy pan sobie wyobraża, że oni znajdą coś u Rasińskiego? Zęby sobie tylko połamią! A jakaż kolosalna ofiara z mojej strony? Rozumie pan? Gdyby się u Rasińskiego coś znalazło, — każde słowo, które o mnie pisał, grzebie mnie!
— O ile chodzi — smykał Pyć zpodełba, — o wyszukanie bolesności, to wybrałby pan generał istotnie to, co bardzo, bardzo ich bolało. Ale, — możebyśmy jeszcze raz przepatrzyli ryzyko?
— No, panie Pyć, chyba pan zna to biuro?
Przed zwężonemi źrenicami Pycia przesunęły się raz jeszcze wszystkie agendy Rasińskiego. Proste to było i łatwe. Fundusz reprezentacyjny prawie żaden, dyspozycyjnego wogóle nie było. Drukarnie, — aparaty. Jakiś sierżant pokradł tam coś przy wypłatach żołdu...