Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/287

Ta strona została przepisana.

naczelne stanowiska w N. W. T. S-ie objęli, prawie, że zwierzchnikami teraz byli... Dolewał, zapraszał, mało patrząc na matkę, której cichy widok, teraz, po wielu kieliszkach, napełniał syna niespodziewaną boleścią. Że tak matczysko zabiega w głębi jadalni, służy, ordynansami kieruje dla tej lichoty.
Głównie jednak czekał, kiedy wedle umówionego podziału pracy poddawać zacznie Pyc wodzom N. W. T. S-u centralny punkt ataku...
— O ile chodzi o tort, — nawiązywał wesoło Pyć, — chodzi już raczej o drobiazgowy podział konfitur, co leżą na wierzchu...
— Mnie i Dąbrowie wykrojono samą tylko ciężką pracę i odpowiedzialność, — pociągnął Krywult przez cały stół. — Dobrze patrzeć musisz, żebyś się sam do konfiturki nie przylepił...
Na tem się przerwał incydent i już pijatyka równo szła, bez matki Barcza.
Z ręki do ręki, z gęby do gęby, — jak się to troiło gospodarzowi w utrzymywanej z trudem przytomności.
Uczta przeciągała się, współwodzowie trzymali krzepkie tempo, Pyć pracował przypochlebnie. W postrzelonej wątrobie mieszcząc jakoś ogromne ilości trunku, rył chytrze między Wildem a Krywultem. Macał teren to tak, to owak. To znów „puszczał farbę“, że „tu należałoby“ Trybunałowi, jeżeli były błędy...
Lecz wszystkim materjom, na pochlapany obrus wykładanym, przypatrywały się spocone, żylaste generały z niedowierzaniem.
Dąbrowa nypał po stole, po talerzach, w kieliszkach.