Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/294

Ta strona została przepisana.

Fedkowski kłaniał się ceremonjalnie.
— Mnie się pan nie przedstawiaj, — bulgotał Wilde — my się znamy.
Wszystkie pryszcze Fedkowskiego zakwitły zorzą różową.
— Słucham, panie generale. Intendentura ryskiego korpusu...
Przeszli do kancelarji Fedkowskiego badać księgi. Komisja uradziła zabrać je.
— Za rozliczeniem, — uspokajał Wilde buchalterkę, której przelewne piersi miotały się gwałtownie w ciasnym gorsecie — albo bez. A pan, — zakończył, dotykając mroźnemi palcami szyi Fedkowskiego, — zjaw się dziś wieczór u mnie, dla objaśnień.
— No, co wiesz, Fedkowski? — pytał Wilde wieczorem u siebie, w swojej pracowni architekta, podkreślonej mądrością wielu cyrklów, linij i kątów. — Co wiesz?
— Wszystko, co wiem, panie generale, jest w księgach.
— Jest w księgach. Ale, co wiesz, Fedkowski, — żeby powiedzieć?
— Ja stary buchalter — Fedkowski wyprężył zapadłe piersi. — Na każdy krok świadectwo mogę pokazać.
— Możesz pokazać świadectwo. Nie trzeba. — Wilde żuł długo rozważną ciszę badania. — No pomyśl. Co wiesz, serce?
— Wszystko jest w księgach, panie generale. Pan generał mnie zna. „U mnie“ jest świadectwo pana generała z korpusu.