Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/296

Ta strona została przepisana.

— No, a może sobie przypomnisz? Pomyśl. Ha?... Pomyślno? Co wiesz, Fedkowski, żeby powiedzieć?...
Gnuśny uśmiech pytanego odpowiadał — że nic.
— I ty tak do mnie, Fedkowski? Do mnie?... A ty patrz, — ślizgał się Wilde ostrym głosikiem w zupełnej ciszy pokoju, — bo ty nie mówisz do jakiegoś tam generała Wilde, no mówisz teraz, Fedkowski mój?...
— Do szefa sztabu b. cesarskiego ryskiego korpusu, do pułkownika Wilde, mówisz!! — Bałwanili... Co wiesz Fedkowski!?
Odpowiedziało ciche chlipanie. Z mokrych, zasmarkanych tonów wydobywały się niezdarne słowa.
— Wszystko w porządku. Ja nic nie wiem...
— A gdybyś ty, Fedkowski, tak z rok w areszcie śledczym o tem pomyślał, — co wiesz? Z rok, albo dwa?... — Wilde odwrócił się i, wyciągnąwszy z biurka torebkę, począł wolno chrupać czekoladę. — Tak z rok, czy dwa? Po dwóch latach okaże się, żeś niewinny i przeprosimy.
Chlipanie ustało.
— No — co wiesz, Fedkowski? — Intendent podszedł bliżej i omijając pryszcze, głaskał oficera po szyi i po włosach.
— Kiedy nie wiem — o co? — szepnął nakoniec Fedkowski.
Z pomiędzy rozchylonych policzków Wildego wybłysły zielono-białe źrenice: — Tak mów, tak mi mów, chłopcze. O co? Że, naprzykład, coś „nie po formie“. Nieprawidłowo. Nieformalno...