Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/300

Ta strona została przepisana.

byli u Rasińskiego i wzięli stamtąd księgi. Że nie rozpoczęto nawet jeszcze działań rzeczoznawców.
Kazał natychmiast prosić generałów.
— O, i generał Wilde — ucieszył się — siadajmy. Jestem tak zajęty, że chętnie, panowie, w waszem towarzystwie odpocznę chwilę.
Wilde podniósł się i z tajemniczą miną obszedł wszystkie drzwi gabinetu.
— Jeżeli chodzi o sekrety, — podjął Barcz — to możecie, panowie, mówić całkiem swobodnie. Do mego gabinetu przylegają puste poczekalnie.
— Ostrożność bardzo celowa — zauważył Dąbrowa. — Tak samo miałem swego czasu urządzone w Krakowie.
— Jak to się już dawno wydaje, — westchnął Barcz — nieprawdaż?
— To się wydaje dawno — prztykał Dąbrowa w zachodzące promienie słońca, — a jednak nie mija całkowicie. Zostają różne kawałki. No i z tych kawałków... Z tych kawałków właśnie...
— Ale chyba, — parsknął Barcz, — nie dla tego rodzaju rozważań mnemotechnicznych zebraliśmy się tu?
Nie odpowiedzieli.
Naraz, rzekłbyś niedość uszczelnione a mocno gotujące się naczynie, jął Wilde syczeć. Jakby przez szpary oczu, uszu, nosem, przez fałdy munduru wbrew własnej woli puszczał wąskie smugi nieposkromionego śmiechu.
— Ach, ty Wilde mój, Wilde, — westchnął Krywult, — doigrasz ty się wkońcu.