Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/302

Ta strona została przepisana.

— Żadnej, panowie, od nikogo nie wyglądam na służbie delikatności!
— A lepiej wyglądać — odął się Krywult — lepiej. Wszyscy my tylko ludzie. A człowiek, — twór ułomny...
Rosły, zwięzły, stanowczy wyszedł Barcz z za biurka i stanął przed Krywultem.
Krywult jednak: — Tyś, Barczu, postawił nas w Trybunale, a my do ciebie przychodzim pytać. Czy sprawę dalej prowadzić, czy — „końce w wodę?“... My, — nie, żeby przeciw tobie... My nie, — śledztwo za śledztwo...
— Co to jest? — wściekł się Barcz.
— To jest — toczył ojcowskie łaski Krywult, — że my się natknęli, — och niedobrze... Ty fabryczkę kukieł rządowym papierem żonie stawiał, Barczu?! Ty, — utrzymankę swoją, wiem, piękna dama, — na koszt rządu przewoził?...
Barcz zdrętwiał. Lecz ani jeden muskuł twarzy jego nie drgnął. — Nozdrza się tylko bezgłośnie rozdęły.
— Panowie będą łaskawi, — warknął wkońcu, — sprawy Rasińskiego ani na chwilę nie przerywać, bez względu na to, czy i o ile moja osoba...
Gdy wyszli, chciał się śmiać. Lecz mu ten śmiech chłódł blisko, tuż przy ustach.
Jeszcze całą godzinę generał urzędował pilnie. W pewnym momencie spostrzegł jednak, że nie włada sobą. Nie czuł mięśni, kości, przetaczał się bezradnie z miejsca na miejsce.
Marszruty, marszruty, — wirowało mu w głowie.