Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/303

Ta strona została przepisana.

Kiedy?... Jak?...
On, który miał tak niezawodną pamięć, które budżety swoje pamiętał do ostatniej cyfry, który każdego żołnierza, raz widzianego, znał nietylko z twarzy, lecz z nazwiska... Ależ tak, — kiedyś, na samym początku, w hotelu, podczas rozmowy z Hanką dawał jakieś marszruty.
Nagle, całe jestestwo Barcza jakby ociekło krwią dla tej kobiety, której tyle zawdzięczał szczęścia i tyle upadku.
A druga sprawa, idjotyczna, odpadkami papieru żywiąca teatr marjonetek. „Pod laleczką“.
„Generał Barcz“, — już szło to przez niego oschłym ściegiem dziennikarskiej kroniki, — „który jedną ręką wspomagając liczne przedsiębiorstwa swej żony, drugą nie szczędził pomocy przyjaciółce“ —
Pyć, Pyć, Pyć! — Wytelefonował majora co prędzej.
— Uważam pana za wyjątkowego chłopca.
— Pan generał bardzo łaskaw.
— Milczeć, Pyć!
Major cofnął się lekko ku drzwiom.
— Pyć?
— Tak jest, panie generale.
— Co tam było u Rasińskiego? Jak to przeszło? Coście znaleźli?
— Nic nie było, — wzruszył major chudemi ramionami. — Jak już meldowałem, wszystko normalnie. I powiedziałem Rasińskiemu, żeby wała z siebie nie dał robić.
— Więc nic nie wiecie, wielki wywiadowco! —