Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/304

Ta strona została przepisana.

Prażąc białym z wysilenia wzrokiem mętne źrenice Pycia, opowiedział całe zdarzenie.
— Zarzuty Krywulta, pan rozumie?... Śledztwo musi być prowadzone do końca. Sam kazałem i nastaję na to. Ale zarzuty te? Co pan wiesz o tem?
Pyć słyszał „o tem“ pierwszy raz. Zaskoczyło go niespodzianie. — Co ja wiem o tej rzeczy? — odpowiadał spokojnie, rachując tymczasem...
Oto sam los przynosił mu cugle wodzów. Przez krótki błysk chwili było coś w płynnem spojrzeniu Pycia na Barcza skierowanem, z tych lśnień zgłuszonych i zachłannych, jakiemi dotąd zwykł obejmować tylko Wildego, Krywulta czy Dąbrowę.
— Wiem o tem, — snuł powoli, — że to rzecz istotnie dość drastyczna, nie weszła jeszcze na N. W. T. S. Wiedzą o niej generałowie, ale forum rzeczoznawców...
— Pan wolałby, żeby już i rzeczoznawcy wiedzieli?!
— Panie generale. Rzecz z jednej strony tyczy pana. Z drugiej obchodzi panią Drwęską.
— No?...
— Pani Drwęska doskonale sobie sama poradzi.
— Przypuśćmy.
— I znów, — poddawał skromnie Pyć, — rzecz tak samo tyczy pana generała, jak jego żony, ewentualnie można powiedzieć byłej, — która...
— Która co? — wrzasnął Barcz.
— Która w pewnym stopniu, ze względu na pewne powikłania...