Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/305

Ta strona została przepisana.

— Nie błaznować, Pyć!
Szare oczy majora zaćmiły się doszczętnie i wionął z nich sam mrok: — Która, jeżeliby się można tak wyrazić, stała się własnością państwa.
— Co?!
— Której, w imię wiadomych praw mego oddziału, nikt nie ruszy. Poza nawiasem...
— Co? Co?! Co?!...
— Jako, że ma to związek — z wielką aferą szpiegowską.
Barcz zerwał się na równe nogi i chwyciwszy Pycia za piersi: — Jaki związek, warjacie?!
— Ma związek, — wyginał się Pyć w twardych rękach generała — ma związek ze szpiegiem. Szpiega tego przez różne laleczki, i teatrzyki, i panią Jadwigę obstawiło się tak —
— Zabiję!! — syknął Barcz, wzniósłszy pięści nad głową oficera.
Pyć jednak, niby szary ptak, czochrał się już spokojnie na desce okiennego parapetu, urywanemi ruchami poprawiając zmiętą odzież.
— Panie generale, ostatecznie, właśnie dzięki przezorności, — wszystko układa się dla coraz wyższego dobra państwa. — No i dla coraz większego bezpieczeństwa jednostek...
Barcz przeszedł do telefonu. Uzyskawszy połączenie z Przedmurzem i willą Drwęskiej, zapowiedział swój przyjazd. W bardzo ważnej sprawie.
— Doprawdy, nic takiego ważnego — upewniał Pyć, pobłażliwie patrząc na wzburzoną twarz zwierzchnika.