Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/310

Ta strona została przepisana.

wasze sprawy! Lecz żeby pan?!... Właśnie pan?!! Człowiek na cesarskim dworze wychowany... Żebyś pan też nie wiedział, że nazwiska kobiety, damy, nie miesza się w brudne afery?!! — z straszliwą bladością twarzy zwracając się ku Wildemu: — To tylko ta kanalja drugorzędna mogła była wciągać w to nazwisko kobiety!!
Wilde zorjentował się natychmiast, — że to gra na śmierć i życie. Ścisły mróz wyostrzył miękkie jego rysy, a z piersi dygocącej chlapnęły wilgotne słowa: — Nazwisko damy? Kto jest ta dama? Dama, — bronił się, widząc, że kark Krywulta pęcznieje już purpurą, — dama, która spała ze mną w hotelu?...
Drwęska, niby motyl zwiany brutalnym oddechem, spłynęła na piersi Krywulta. I wczepiwszy się w złote kręgi kimona: — Broń mnie przed nim!! Kłamca!! Pies!!!
Szary ze strachu spostrzegł się Wilde za późno...
Krywult, jednym ciosem ramienia usunąwszy Hankę, siny, z oczyma wyłażącemi z orbit, pełen rozpętanych wewnątrz długiego kimona dzikich okrzyków, — szedł naprzód, prosto, jak taran. — Dama, która z tobą, — świszczały cienkie strugi powietrza, — dama, która z tobą —
Olbrzymie ręce objęły miękką szyję Wildego, niby rurę pompy jakowejś spychając wdół: — Dama, która z tobą... Pies, pies, pies!!! — ryczał Krywult, kopiąc jedwabnemi „tuflami“ dokoła skulonego nad podłogą Wildego. — Sobaka!! Nogi całuj tej damie — huczał w nowym nawrocie.