Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/314

Ta strona została skorygowana.

— Dlaczego?
— Lepiej, bo biuro Rasińskiego istotnie pobierało jakąś opłatę od żony pana generała za te gazety. A gorzej, bo opłata była znacznie niższa od panującej na rynku... To wszystko wogóle sprowadza się do fenigów, ale bądź co bądź, ta niższa opłata figuruje w księgach.
Barcz uśmiechnął się i patrzył badawczo, czy Pyć, jak przystało na podwładnego, podchwytuje uśmiech?
Owszem, — Pyć uśmiechy podchwytywał, snuł je posłusznie i w miarę.
Zapadło kłopotliwe milczenie. Generał uważał, że należy działać jak najśpieszniej. Inicjatywa powinnaby wyrywać się poprostu z wszystkich słów i myśli majora! Tymczasem Pyć nie okazywał inicjatywy żadnej, pozwalał nawet, by go zwierzchnik do niej pobudzał...
— Więc — zaczął Barcz i przerwał.
— Więc?... — zapytał po długiej chwili Pyć.
— Więc bądź pan gotów, dziś popołudniu jedziemy razem do Erneścina!
— Czy pan generał nie uważa, że właśnie teraz byłoby to niewłaściwe?
— Nie uważam.
— Jeżeli można zapytać — poco my tam pojedziemy?
Barcz sam nie wiedział, poco właściwie. Czuł, że musi tam być, że musi idjotycznemu swemu nieszczęściu, — tym „laleczkom“ drogę zabiegającym, — spojrzeć w oczy odrazu...
— Poco? No, Pyć, darujesz pan, ale nie jestem