Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/315

Ta strona została przepisana.

w moich sprawach rodzinnych tak dobrze poinformowany, jak wy... — Dziś o czwartej. Nikogo nie uprzedzać! Chciałbym mieć w tej materji, panie Pyć, przynajmniej te same prawa, co pan...
Do czwartej Barcz urzędował. Spokojnie, równo.
Koło drugiej odbył raport. Znów, jak codzień, przewaliły się przez niego całe dziesiątki bataljonów, całe góry zapotrzebowania, będącej gdzieś jeszcze w pościgu jazdy. Cała heca rozgrymaszonych wojsk w rezerwie. Całe nasypy mąki, nieprzeliczony żwir kasz i krup, fortece tworzonych napoczekaniu magazynów, niezliczone szydła sporów personalnych, codzienna łamigłówka czerwonemi jajkami znaczonej na mapach koncentracji nieprzyjacielskiej, wreszcie uprzejme i niepraktyczne, z klasycznego podręcznika wyjęte, rady zagranicznych sztabowców.
Ogromne zatory tej pracy spychał bieglej nawet niż zwykle, uzbrojony cierpką świadomością, iż czeka go niebawem coś bezporównania boleśniejszego.
Chwilami na śliskie stronice raportów opadały mu ręce bezsilnie. Jemu, wielkiemu wodzowi, który w przeciągu doby, niby ordynans, złapany na kradzieży wśród dwóch kucharek, — miotać się musi między dwiema spódnicami!
Kiedy kończył posłuchanie z obcym, lśniącym od gwiazdek attaché, zdało się przez chwilę Barczowi, że nie pojedzie... Lecz brutalna, dzika potrzeba zemsty przekreśliła tę myśl. Zresztą, może Jadzia powie coś, jakiś szczegół, w którego świetle —
Jechali gościńcem, znanym Barczowi jeszcze z dzie-