Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/338

Ta strona została przepisana.

— Przed matką niema tajemnic. Nie wyjdę, póki nie powiesz. Nie dam ci tak cierpieć, — ale sama też.
— Mamo — głos Barcza nabierał pewności — to przecież historja, jakich miljony. Ostatecznie spytałem żonę, jaki stosunek zachodzi pomiędzy nią a panem Pietrzakiem. No, — i ma mama...
Odeszła do jadalni, zrzuciła okrycie.
— Bo mamie zdawało się, że jeżeli razem z Pietrzakiem Jaś przyjeżdża, to już wszystko w porządku?!
Ręce jej opadły. Przesiedzieli w trudnych rozważaniach do zmroku.
Już ustał szum drzew, niebo zgasło, ciemna gotowość nocy wyglądać jęła ze wszystkich kątów.
Barcz pozapalał światła, ordynansowi kazał przygotować samochód do wieczornego wyjazdu i zaczął się przebierać.
Charakterystyczny łomot zginanego gorsu koszuli. Zgrzytanie kołnierzyka.
Nagle zaszeleściło na schodach i, nim się obejrzeli, poleciał przez amfiladę dźwięczny głos kobiecy: — Niesłychane, — oburzające!
Generał, jak był w spodniach i koszuli, skoczył naprzeciw. Serdeczny, jedyny, żywy znak czyniąc rękami, potwierdził.
Zdało się Barczowej, że nigdy tego znaku nie zapomni. Wyszła z framugi.
— Panie się znają? — uprzątał generał formalności, — pani Drwęska.
— Ależ znamy się, tylko jak ty, Stachu, przyjmujesz panią?!