Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/340

Ta strona została przepisana.

— Zresztą formalnie, — ja nic. Ale przed tobą — pozwalam sobie na szczerość. — Zabrakło miejsca dla Jadzi. Chcę teraz nakoniec odpocząć i gdzieś być nareszcie u siebie w domu.
— Wstrętne.
— Bynajmniej. — Nie oszczędzając już niczego, prócz sprawy z Pietrzakiem, wtajemniczył Drwęską w cały układ „równowagi“. Mała szopka, — wielka droga. I Pyć. I Rasiński. I zjednoczenie. I Krywult. I Dąbrowa.
— Ależ to głupstwa!
Nie pozwolił jej skończyć. — Bo czy poza małe, ciepłe życie człowieka, gdzieś dalej — warto, czy nie? Tego nikt nie wie... I to już nie targi, nie kontrakt, — lecz los.
Roześmiała się lekceważąco: — Głupstwa, — nie los. Masz, wczoraj w zębach przyniósł mi kawałek naszego „losu“ Krywult! Konto marszrut z biura Rasińskiego. Spaliłam i niema. Z dymem poszło. A ta nieszczęśliwa, — za jakieś ceny starego papieru. Los? Bierze się, co się chce, — potem za drzwi się wyrzuca.
Poczucie siły i energji napełniło Hankę nową dobrocią. Pochyliła się nad kochankiem. — Nie nadążasz, mój kochany, skoro „losy“ cię dręczą. Los... Koniecznie chciałbyś, — żeby ci, bodaj mimochodem — przebaczono?...
Twarz Barcza jęła drżeć.
— Jakże przebaczyć, mój drogi?! Można współczuć, jeszcze więcej kochać, można się jeszcze tkliwiej opiekować —