Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/344

Ta strona została przepisana.

przez panią zapotrzebowany, pytam sam siebie, dlaczego ono jest ciągle niespokojne?
Hanka nie odpowiedziała, ruchem ramienia zsuwając koronki.
Krywult przywarł oczyma do nagiego konturu jej ciała. Po chwili zaś, niby zwycięzca na splątanej gardzie, składając ręce na zarysowanych pod kołdrą stopach Hanki: — Ono jest niespokojne, bo właścicielce nie o nazwisko, a o czyjąś głowę się rozchodzi. Szeroko się rozchodzi, — szeroko. O głowę.
— No to wygraj pan tę głowę ode mnie. — Wyszczerzyła ku niemu równe rzędy zębów. — Grasz pan o głowę czyjąś, a sam swoją tracisz... Pośpieszyło się panu, wodzowi herbowemu, słowo honoru dane, książka z kontem będzie zgubiona — Hanka wymachiwała triumfująco — i jakże grać o głowę?
Rozplecione szybko ręce Krywulta gładzić jęły zarys stóp Hanki.
— Ogień sam, ogień, — ciągnął wódz — ogień, hazard.
Przyniknął do kołdry i wysuniętemi wargami syrpiąc zieloną powierzchnię atłasu: — Wielki mój hazard — pani Drwęska.... Prześliczna! Słowo dał, konto dał i już o głowę nie zagrasz. O całą już nie zagrasz. Ale o pół, naprzykład? Jedno pół głowy, — marszruty pani Drwęskiej. No, drugie pół? Druga księga, — przychodu, rozchodu... I tam, właśnie — papier pani Barcz, wzięty na te fabryczki czy laleczki, — wykazany będzie.
Podniósł się z taburetu, aż chrupkie kostki krzesełka zakrakały. I znów świecąc wszystkiemi przełę-