Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/345

Ta strona została skorygowana.

czami kontuszowego oblicza: — Pani mówi, z panią Barcz straszny wypadek. Brzydka rzecz — straszne wypadki „ustrajać“ w czasie śledztwa. Naco takie wypadki?...
— Barczowa ślepnie! — krzyknęła Hanka, — mówić wcale nie może. Jeżeli Krywult, dżentelman prawdziwy... To wobec takiego cierpienia powinienby —
— Sprawiedliwość poczeka, — motał wódz proste promienie zachodu na krągłe ruchy dłoni. — Chyba, żeby i tu — pani sama... Dla Barcza... Mojej łaski prosiła. Mojego miłosierdzia?
— Nie łaski, nie miłosierdzia, — wołała w pasji.
Jutro — odpowiedział radośnie Krywult, — i jutro okaże się moje miłosierdzie — huczał, a śmiech jego szeleścił w korytarzach, tarł się o ściany, niby suche, w ciasnocie trącane osty.
— Znaczy, jutro te sprawy rozegramy, — oświadczył Krywult Wildemu, wróciwszy piechotą od Hanki do swego pałacu.
— Można — zachrypiał Wilde.
Brzmiało to w wieczornej ciszy lekko a przenikliwie, jakgdyby się drzwi jakieś, ściśle dopasowane, same nagle otwarły.
Poszli na górę, pić herbatę.
— Znaczy — wszystko ci jedno, Wilde, mówić to to i to to, było — niema, — zgubił?...
— Wszystko jedno, — o nich nie stoję. Oni zawsze rzecz, — idea. Nasz człowiek człowieka szuka, — nie rzecz. Ja ze swoim człowiekiem idę i dojdę. Z generałem Krywultem.