Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/348

Ta strona została przepisana.

Wisłę. Wszyscy bowiem w sprawie tego „zamętu“ nieczyste mieli sumienie. Wilde, na rachunek własny i Krywulta, dawno już rył w gazetach, grożąc niezwykłemi rewelacjami, Dąbrowa judził już dawno w organach robotniczych.
Spojrzenia generałów spotkały się na kępce drzew, daleko za Wisłą.
Wzrok Dąbrowy zatrzymał się, palce utkwiły w żółtej tece, głowa poskoczyła wgórę. Piał ku ostrym łukom sufitu: — Mnie całkiem jest obojętne, czy to kto, czy nikt. Czy mój ojciec, czy syn. Czy ważna figura, — czy nawet sam generał Barcz. Mnie całkiem jest obojętne, — czy i jakie zaszły wypadki, tragiczne, lub też smutne...
Tłuste głowy Krywulta i Wildego przytaknęły.
— Ciałem naszem wywalczyliśmy zwycięstwo. Chcemy być w państwie praworządnem. W armji czystej. Przeto pierwsza zasada, — równość, sprawiedliwość. Otóż: wiem na podstawie badań przez szefa ekspertów, generała Wildego, przeprowadzonych, że jeden z najbliższych oficerów sztabu generała Barcza... Za wiedzą swego zwierzchnika fałszował marszruty. Dwa: Dobrem skarbowem frymarczył, sprzedając papier. Proszę o akta, abyśmy je poznali i poddali badaniu.
Oblicze Krywulta, przejęte marsem wiekopomnego posągu, zwróciło się ku Wildemu. Czyste turkusy spoczęły ufnie na rudych tęczówkach: — Więc, panie generale Wilde, — akta.
Intendent umiejętnie rozłożył swe teczki, rozsznurował i jął wertować.